18 grudnia 2010

O śmierci

Antropologiczne wymiary śmierci fascynują mnie już od dłuższego czasu. Staram się, w miarę możliwości, gromadzić na ten temat wszelkie dostępne publikacje, choć nie jest to (wbrew pozorom) takie proste. Śmierć jest dzisiaj popularnym chwytem reklamowym i w większości pozycje z nią w tytule zdumiewają swą powierzchownością, wysoką śmiertelnością bohaterów i krwawą banalnością. Ktoś kiedyś ładnie i celnie ukuł termin "pornografia śmierci", moje poszukiwania często i niestety właśnie na niej się zatrzymują.*
A jednak wśród wypacykowanego, ścielącego się gęsto, trupa znaleźć dziś można także kilka perełek. Za jedną z nich uważam jedno z dokumentalnych dzieł Małgorzaty Szumowskiej pod tytułem: "A czego tu się bać" obejrzane kilka dni temu. (http://www.youtube.com/watch?v=waNkeaAH5ho).

Dla tych co szukają naukowości i analizy na poziomie akademickim, powyższego dokumentu polecić nie mogę. Jest on bowiem zapisem wierzeń i tradycji funeralnych i około-funeralnych prostych, wiejskich ludzi.

Niesamowity klimat, jowializm zwykłych ludzi, dla których śmierć nie utraciła jeszcze swojej magii ani kolorytu, przed którą nie uciekają, bo i po co, w końcu, jak sami twierdzą, bać się nie ma czego. Po wysłuchaniu ich wypowiedzi, pornograficzny i wypudrowany wymiar śmierci oglądany w "cywilizowanych" miastach zaczyna nas śmieszyć bardziej, niźli "prymitywne" wypowiedzi czerstwych, pogodzonych z losem, a przez to jakże szczęśliwszych staruszków.

W ramach tematu, zamieszczam zdjęcia, które czekały już długo na blogowe zaistnienie.


*(swoją drogą jeśli któreś z was dysponuje esejem zawierającym ów termin, proszę pilnie o kontakt :))

24 września 2010

Ostatnie dni w Paryżu

Ostatnie dni, ostatnie godziny, odliczam. Chce się tym moim odliczaniem nacieszyć, bo nawet nie było kiedy. O tym, ze przeprowadzamy się do centralnej Francji zadecydowało kilka ostatnich tygodni. Dwa ostatnie spędzamy w pustym mieszkaniu z plastykowymi naczyniami i dmuchanym łóżkiem, bo wszystkie rzeczy przeprowadziły się przed nami. Nie można powiedzieć, żeby stół zrobiony z kartonu był najbardziej szykownym meblem wszech-czasów, ale ma to swój papierowo - prowizoryczny szyk :) Jako, ze nie ma tez krzeseł ani stołów, a komputery stoją na książkach z biblioteki nie mam za bardzo motywacji nad ślęczeniem i obrabianiem zdjęć ( poza tym myszka średnio "chodzi" po wykładzinie ), moja dominującą aktywnością zatem stało się jeżdżenie metrem i robienie zdjęć, po trochu z przyczyn już wymienionych, po trochu z chęci uwiecznienia tych moich ostatnich dni paryskich.

Zawsze lubiłam urok street photo, chociaż w tym szczególnym mieście już co najmniej dwa razy musiałam z refleksem chronić aparat przed warunkowymi odruchami fotografowanych. Paryża na dobre nie opuszczam jednak i jego smrodliwe zakątki będę odwiedzać prawdopodobnie dwa razy w miesiącu, mimo to, spokojnie mogę powiedzieć (avec plaisir): Adieu Paris.

PS. Jak już będę na nowym, bardziej stabilnym gruncie, dodam więcej streetow.

17 lipca 2010

Trochę wody

Upały opanowały nie tylko Polskę, doskwierają i tutaj, w Paryżu, na szczęście ostatnio trochę złagodniały, wiec mam sile zabrać się za bloga. Chociaż czasu mi brakuje, bo lipiec to miesiąc ślubów i innych uroczystości, które wyskakują zupełnie bez zapowiedzi. Swoja drogą, dziwią mnie osoby, które planując własne wesele, uświadamiają sobie paląca potrzebę zatrudnienia fotografa na 3 tygodnie przed ślubem.
Szkoda, ze takiego ruchu nie ma zimą, życie byłoby łatwiejsze :)


Dzisiaj, zarówno w celu ochłodzenia, jak i w ramach akcji "odczarnienia" nieco mojego bloga, prezentuję kilka zdjęć z sesji, która miała miejsce właśnie w czasie największych paryskich upałów (34 stopnie w cieniu).

Razem z
Charlotte, którą widzicie na zdjęciach, czekamy na narodzenie jej syna, powinien był uczynić to już w zeszłym tygodniu, ale najwyraźniej żar z nieba nie zachęca do wizyt na tym świecie :) Czekamy, bo 8 dni po urodzeniu czeka małego ważna w jego życiu ceremonia, o której napisze innym razem.

Tymczasem delektujcie się błękitem basenu :)

9 lipca 2010

Nostalgicznie

To takie symboliczne, kiedy obserwując sąsiadów, jednego dnia zauważam Polkę sprzątającą mieszkanie piętro wyżej, a dziś, dzień później odbywa się tam szykowna prywatka z muzyką operową w tle.

4 czerwca 2010

Alteration of reality

PL:Spokój, przestrzeń, brzydota, która jest pięknem.
Starość. Moim marzeniem są sesje ze starcami, dwie już za mną, leżą, jeszcze nie gotowe, już wkrótce. Tymczasem seria Potworków, powstająca od jakiegoś czasu, dłużej w głowie niż w praktyce, rodzona powoli, czasem w bólach. Niektóre z nich wciąż potrzebują poprawek.



ENG:Tranquillity, space, ugliness which is beauty. Senility.
The sessions with elderlies are my dream, two are done, waiting, not ready yet, soon. In the meantime the Monsters set.
It's been some time since I've
started it, birth slowly, sometime in pain. Some of them still need some improvements.

17 marca 2010

Załamanie nerwowe

Na szczęście dosyć krótkotrwałe dopadło mnie dzisiaj zupełnie niespodziewanie. Dobrze, że G. poratował mnie od razu małą śmierdzącą kapsułką walerianową, bo chyba bym zabiła. Powód był idiotyczny, co tym bardziej skłoniło mnie do refleksji. W każdym dużym mieście żyje się szybko, ale tutaj nawet ja czasami nie wyrabiam, tym bardziej, że jak rozdawali systematyczność ja stałam w kolejce po chaos :]

Kilka maili od potencjalnych klientów, oczywiście każdy nie cierpiący zwłoki, dwie zaległe sesje do obrobienia, której zleceniodawcy czekają w napięciu, list od przyjaciółki czekający na odpisanie, włożenie do koperty, naklejenie znaczka i wysłanie, podczas gdy nie został jeszcze nawet przeczytany, lekcja, na którą biegnę między wierszami tego posta, a z tyłu głowy świadomość, że juto lecę stąd w cholerę, a o pakowaniu się zupełnie zapomniałam, mogłabym jeszcze wyliczać, ale wolę nie wiedzieć co jeszcze trzeba dziś zrobić.

Zaprawdę nie dziwię się tym, którzy w takich czasach, jak te dzisiejsze, fiksują i odnajdują swoje nowe JA gaworząc i wykrzykując do niewidzialnych przyjaciół w metrze. Kiedy już ja dołączę do ich szeregów, będziecie przynajmniej wiedzieć gdzie mnie szukać,

życzę wszystkim więcej powolności :)

14 marca 2010

Krista


PL: Ten post uległ niejako opóźnieniu z racji ograniczonych ilości czasu przy jednoczesnych nieogarnionych sesjach, weselach, wydarzeniach kulturalnych i innych. Sesja w parku ostatecznie doszła do skutku. Nie było najłatwiej, bo zimno panowało przejmujące, ja miałam kontuzję dwóch stawów prawej dłoni, a na dodatek jakaś gromadka dzieci podążała za nami krok w krok :]


Krista jest Finką, jednakże od kilku miesięcy mieszka w Lyonie. Jej głównym modelingowym zainteresowaniem są klimaty fetysz, lateks i "zwiąż mnie", ale jak widać obyło się bez sznurów.


ENG: The limit of time (without going into details) caused a little delay of my latest post. Photo session in the park finally took place even the conditions wasn't the best. It was freezing cold, I had injury of my two fingers and strange group of children was following us during all session :]

Krista is a finnish girl who lives recently in Lyon. Her main modelling interests are fetish, latex and "tie me" but as you can see we did without ropes.

12 lutego 2010

Daily parisian portion of iritation

PL: Dziś krótko i zwięźle, bo jestem w zbyt bojowym nastroju. Do sesji zapowiedzianej wczoraj nie doszło, gdyż dwa dni temu spadło w Paryżu około 4mm śniegu. Do dziś uchowało się miejscami w porywach do 2 mm, co oczywiście w przypadku wejścia na teren cmentarza jednoznacznie grozi śmiercią na miejscu i wszyscy o tym wiemy, prawda? Początkowo myśleliśmy, że po prostu Montmartre jest stary, zmarli powstają i groby się sypią, ale nie! Wszystkie cmentarze mają wywieszkę od paryskiego mera informującą o tym, że z powodu grożącego niebezpieczeństwa wstęp wzbroniony, jedynym odstępstwem jest pogrzeb, ale aż na to, w naszej desperacji, się nie szarpnęliśmy. Jutro podejście drugie, park Monceau. Mam nadzieję, że nie zamierzają zamknąć i jego.

ENG: Today in brief, cause I am in a really martial mood. The session which I announced yesterday had to be cancelled, because about 4mm of snow has fallen two days ago in Paris. Until now there is something like 2 mm of it which of course, in case of entry into the cemetery area, can easily cause death by accident, we all know that, don't we? At first we thought, that Montmartre is just old, dead come into their being and tombs are snapping, but very no! All cemeteries have kind of sign board or something informing that due to bad conditions and high danger no admittance, with the exception of funeral, but we weren't in such a despair. Tomorrow as we are had to we will make a session in the Park Monceau. I hope they are not going to close it as well!

11 lutego 2010

Home alone

Jak w tytule... Co więcej taki stan ma trwać najbliższe 10 dni. Druga połowa wyjechała w so-called tour i właściwie nawet mu nie zazdroszczę, bo w Moskwie, gdzie aktualnie gra, przywitany został, po raz pierwszy w swoim życiu, siarczystym mrózem pod tytułem minus 20. Mam nadzieję, że rosyjska wódka przyjdzie z pomocą i te no, nocne kluby :) Ja już chyba też się odzwyczaiłam od takich szalonych temperatur, bo dziś, kiedy w Paryżu dochodzi w porywach do, uwaga, zera (!), ja zamarzam.

Teraz, będąc sama, wszystko się kompletnie zmieniło. Najbardziej chyba odczuwam brak kucharza, wczoraj było ravioli z puszki, dzisiaj chyba opustoszę zamrażalnik, co potem, nie wiem. Przypominają mi się "czasy" akademikowe, sprzed paru miesięcy. Tam królowały mrożonki: pierogi ruskie i warzywa na patelnię :) niezbędnik kulinarny prawdziwego studenta. I jeszcze REDS'y! Oh właśnie sobie o nich przypomniałam, te jabłkowe oczywiście. Tak zdecydowanie brakuje mi ich tutaj, bo Cidery, to jednak nie to samo.

Znalazłam też ostatnio (po odkryciu faktu, że niektóre biblioteki posiadaja półki z literaturą w języku angielskim) czas na czytanie. Aktualnie na warsztacie Muriel Spark - Aiding and abetting. Zakochałam się w jej stylu. Mimo, że na książce widnieje obrazek a'la Sherlock Holmes, to nie jest to typowy kryminał. Więcej tutaj dramatu i psychologizowania, cała zbrodnia jest zupełnie marginalna. Zachęcam do jej książek, póki co przekładu powyższej na polski nie ma, ale myślę, że kobieta trzyma poziom i w innych.

Jutro sesja foto na moim ukochanym cmentarzu z posta niżej. Będzie foto relacja oczywiście :) Pozdrawiam wszystkich czytających i zaglądających.

PS. I pączka żadnego dziś nie zjadłam, nawet nie wiem czy tutaj można je znaleźć ;> Ktoś wie?
PS 2. A na obiado - kolację frytki, kasztany i paluszki rybne :)

16 stycznia 2010

Photography is not a science


"Nor can any of this work be considered experimental. Art is not a science."


This sentence is from the small book about Man Ray which I have read recently. His photography is well known even we don't know who is he. I think the most famous photo, which I have known since always is "Le violon d'Ingres". His pictures and thoughts about Art and Photography inspired me to think again about this common truth. I am not a scientist, to be honest I am really bad in it.

Since photography is digital more and more people use it in a new way. It is not way to express and show up the feelings but cold presentation how great they understand the light and other technical features. Of course I admire their clarity and knowledge but I don't feel anything more. These pictures are empty and sadly they are also dead. If you can not touch others by your art is it still an art?

I also take dead photos... Really often I keep photo souvenirs form place I've been. But still photography is my biggest way to better know myself, to feel the life and happiness, to enjoy the sadness while I am screaming.

Today I was on the Cimetière Montmartre
It was raining quite heavily and I was totally wet and cold.
Raindrops was like liquid ice.
Photos look like from old camera, but in fact
the effect was caused of my old
moody lenses, rain and big ISO.


The others with grass and sea are retouched after many, many months. I took them in Sweden but discovered them now.

12 stycznia 2010

Przygoda z podatkami część I

Nie sądziłam, że tak prędko kwestia podatków mnie dopadnie. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się fotografią na tyle komercyjnie, aby martwić się o to, kim w świetle prawa jestem i jakie prawa mi przysługują. Wbrew pozorom temat nie jest banalny. We Francji bowiem istnieją znaczące różnice w obrębie poszczególnych profesji fotografów. I tak na przykład fotograf mody, lub ten, który sprzedaje zdjęcia do tzw. banków zdjęć jest fotografem autorskim (cokolwiek to znaczy), natomiast ten, który zajmuje się fotografią ślubną lub portretową jest już, uwaga, rzemieślnikiem, tak jak piekarze, fryzjerzy i grabarze. Swoją drogą jestem bardzo ciekawa jak to wygląda w Polsce, ale z tego co sie orientuję, to chyba nie ma takich podziałów, ktoś coś wie?

Ja, mimo, że moim fotograficznymi zainteresowaniami są nie tylko portrety, ale człowiek w ogólności, jestem w świetle francuskiego prawa właśnie rzemieślnikiem, gdyż komercyjnie zajmuję się ślubami. Po wymianie kilku maili z panem, który o podatkach i fotografach wie prawie wszystko (na dowód czego napisał o tym książkę), udałam się dziś do Chambres de Métiers et de l'artisanat w poszukiwaniu dalszej części mojej podatkowej tożsamości.

Próby komunikacji muszę uznać za udane, bowiem już 3 napotkana osoba znała podstawy angielskiego na tyle, żeby mnie zrozumieć (nie wymagajmy za wiele). Dowiedziałam się, że najpierw muszę zaliczyć staż (le stage de préparation a l'installation), trwający, w opcji najbardziej mi odpowiadającej, 4 dni po osiem i pół godziny każdy! Tak! Kosztujący (o ile się nie mylę) 216 euro, który mi się na pewno bardzo przyda, zważywszy, że nie chcę zakładać własnej firmy, biznesu ani korporacji, a jedynie mieć możliwość wystawiać klientom faktury za usługi... . Papierek z ukończonego stażu, nie jest jedynym, jaki muszę dostarczyć, aby otrzymać numer podatkowy. Kolejny to znany wszystkim ubiegającym się o pracę chyba, czyli zaświadczenie o niekaralności (mniemam, że pewnie muszę to jakoś ściągnąć z Polski :)) a na deser coś czego kompletnie nie rozumiem, czyli rubryka z tekstem: podatek od gruntu..., całą kartkę wymogów dostałam w języku angielskim, więc nie do końca wiem, czy to właśnie to (land tax), a już zupełnie nie ogarniam, co z tym uczynić, ale nic to, przecież się nie poddam, jeszcze :). Na koniec już bardziej przyjemna sprawa czyli wybór placówki zdrowotnej (specjalnie dla niezależnych pracowników).

Mimo że w dalszym ciągu wygląda to przerażająco, to jednak sporo się dziś dowiedziałam, mam nadzieję, że najbliższe dni i planowana tona maili oświeci mnie bardziej i będę w stanie kontynuować moją przygodę z francuskimi podatkami :)

7 stycznia 2010

Christmas & New Year in Rennes

ENG: It was long while since I was here. The fact that I moved to the city of love doesn't make me more poetic and full of inspirations. To be honest I was trying to write something since I am in Paris. Each time I had different and important reason but after one sentence I gave up.

Christmas time is much more motivating, specially when you spend them in a totally new place, in Rennes in north-western France, quite near La Manche Channel.


As you can see, it looks like in the middle of the summer, but it was 25th of December and temperature was around 10. I hope I will come back here in a summertime.

Anyway, it is not too difficult to fall in love also with French little towns and villages. You can find here colourful little huts and a lot of sweet details and ornaments which make them different from houses in Sweden.

They are more warm, more old fashion and sometimes a little bit childish but in the way you have to adore. Dinan is one of the town like this.

After more then ten days of great holidays in Rennes I am in Paris again, ready for New Year challenge. I hope that from this post I will write more regularly about my Parisian existence. All best for all of you!




PL:
Nie pisałam od długiego czasu, mimo moich najszczerszych chęci :) Niemal każde drobne wydarzenie w moim życiu chciałam przypieczętowywać wpisem, ale po pierwszym zdaniu poddawałam się. Nawet nie wiem czemu, chyba zwyczajny brak weny, mimo tego, że mieszkam w "cudownym mieście miłości". Haha. W każdym razie
Święta to wystarczająca motywacja aby wreszcie ruszyć z blogiem, szczególnie jeśli spędza się je daleko od domu (i mamusinych stroików).

W tym roku zatem Święta spędziłam w Rennes w Bretanii, w północno-zachodniej Francji, całkiem niedaleko kanału La Manche. Zdjęcia powyżej to właśnie kanał (właściwie wyglądający jak morze) oraz malutkie, przytulne miasteczko Dinan.

W przeciwieństwie do domów w Szwecji, te
Francuskie są cieplejsze, bo pełne ornamentów i ozdób nadających im ten typowy starodawny klimat, czasem nieco infantylny, ale przez to tym bardziej uroczy.Po ponad 10 dniach w Bretanii czas na prawdziwe życie, mam nadzieję, że będę bardziej na czasie z wpisami, bo przecież tyle się tu dzieje.

Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku!!