17 marca 2010

Załamanie nerwowe

Na szczęście dosyć krótkotrwałe dopadło mnie dzisiaj zupełnie niespodziewanie. Dobrze, że G. poratował mnie od razu małą śmierdzącą kapsułką walerianową, bo chyba bym zabiła. Powód był idiotyczny, co tym bardziej skłoniło mnie do refleksji. W każdym dużym mieście żyje się szybko, ale tutaj nawet ja czasami nie wyrabiam, tym bardziej, że jak rozdawali systematyczność ja stałam w kolejce po chaos :]

Kilka maili od potencjalnych klientów, oczywiście każdy nie cierpiący zwłoki, dwie zaległe sesje do obrobienia, której zleceniodawcy czekają w napięciu, list od przyjaciółki czekający na odpisanie, włożenie do koperty, naklejenie znaczka i wysłanie, podczas gdy nie został jeszcze nawet przeczytany, lekcja, na którą biegnę między wierszami tego posta, a z tyłu głowy świadomość, że juto lecę stąd w cholerę, a o pakowaniu się zupełnie zapomniałam, mogłabym jeszcze wyliczać, ale wolę nie wiedzieć co jeszcze trzeba dziś zrobić.

Zaprawdę nie dziwię się tym, którzy w takich czasach, jak te dzisiejsze, fiksują i odnajdują swoje nowe JA gaworząc i wykrzykując do niewidzialnych przyjaciół w metrze. Kiedy już ja dołączę do ich szeregów, będziecie przynajmniej wiedzieć gdzie mnie szukać,

życzę wszystkim więcej powolności :)